Zwłoki znajdowały się na polu namiotowym, na którym obozują uczestnicy Pol'and'Rock Festivalu. Z dotychczasowych ustaleń policji wynika, że 35-letni mężczyzna przebywał tam
Nicole Młodziejewska W latach 80. i 90. był dla młodzieży oazą wolności. Tu młodzi odkrywali muzykę, która ich kształtowała. Tu sprzeciwiali się systemowi i dawali upust emocjom. Reaktywowany od 2005 roku, dziś jest sentymentalnym powrotem do tamtych czasów. Nie brakuje mu jednak fanów wśród nowego pokolenia. Stary Jarocin był spotkaniem z muzyką i namiastką wolności - tak mówią o festiwalu w Jarocinie ci, którzy jeszcze pamiętają jego pierwsze edycje w latach 80. i 90. W 2005 roku został on reaktywowany. Czy jednak nadal przyświecają mu te same idee? Co przyciąga na niego nowe pokolenia? A czego brakuje w nim starszym fanom muzyki rockowej? Wspomnienia - Wtedy festiwal był dziki. Nie było ochroniarzy, nikt nikogo nie sprawdzał, nikogo nie kontrolował. Czy było to lepsze? Na pewno było to inne, ale bardzo wtedy nam wszystkim potrzebne - mówi Marek z Głogowa, który uczestniczył w Jarocinie w latach ’80, ’81 i ’84. Tegoroczna edycja jest jego pierwszą po wznowieniu festiwalu. - Luz, wolność - tym przede wszystkim był Jarocin - dodaje. Podobnie na temat festiwalu wypowiada się też Bartłomiej „Baca” Nowak, dziś szef działu promocji i reklamy w rockowo-alternatywnym Radiu Afera. Swój pierwszy Jarocin odbył w 1988 roku. - Stary Jarocin miał dużo wspólnego z obecnym Pol’and’Rock Festival. Było kolorowo, energetycznie i zupełnie inaczej. Czuło się wolność. Pamiętajmy, że pierwsze festiwale, na które jeździłem, to była końcówka PRL i chwilę po upadku muru berlińskiego. Czyli faktycznie ta wolność do Polski wtedy wchodziła. Ona była niezbędna, bo przez lata dusiliśmy się w tym całym PRL-owskim świecie, więc ta wolność, na którą pozwalał Jarocin, była rzeczą, do której ludzi ciągnęło. Zarówno Baca, jak i Marek zwracają uwagę na muzyczne aspekty Jarocina. Jak obaj przyznają, to nie line up przyciągał wtedy uczestników. - Jechaliśmy po prostu posłuchać muzyki, która tylko tam była na wyciągnięcie ręki. Jechało się tak naprawdę nie dla jakiegoś konkretnego artysty, tylko zdecydowanie na sam festiwal, aby poznawać. To było miejsce, gdzie miałeś bezpośredni dostęp do dużej liczby zespołów, w krótkim czasie. Przez te 3-4 festiwalowe dni byłeś w stanie rozbudować swoją dyskografię i rozwinąć wiedzę muzyczną o kolejne kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt zespołów - wspomina Baca. Zespoły takie, jak Dżem, Kobranocka, KSU, Siekiera, IRA, TSA, T. Love, Dezerter, Daab, czy Chłopcy z Placu Broni na jarocińskiej scenie dopiero rozpoczynały swoją muzyczną drogę. - W Polsce nie grało się wtedy takiej muzyki. Przynajmniej nie w przestrzeni publicznej. W radiu wtedy królowali Krzysztof Krawczyk, Urszula Sipińska i inni tego typu. Dlatego nam wszystkim otwierały się nie tylko uszy, ale też oczy i buzie, na to czego mogliśmy tutaj doświadczyć. To było jak wyjazd do innego wolnego kraju - opowiada Marek. - Jarocin dał nam pokolenie bogatsze o muzykę. Dał nam możliwość dotarcia do szerszego spektrum muzyki. Pamiętam wymianę kaset po Jarocinie. Nie jeden na festiwalu stał z małym, archaicznym magnetofonem, wciskał „REC” i nagrywał to, co było grane na scenie. Do dzisiaj gdzieś w moim garażu leży taki 45-minutowy koncert zespołu The Bill. Festiwal pozwolił rozwinąć swoje zainteresowania. Dzięki temu, że ukształtował mnie on muzycznie, na co dzień pracuję w radiu. I nie przypadkiem jest to właśnie Radio Afera - puentuje Baca. Ciemna strona Jarocina W czasach początku festiwalu w Jarocinie i gminie panowała prohibicja. Dlatego też, jak wspomina Bartłomiej Nowak, jarocińscy festiwalowicze szukali alkoholu w innych miastach. Najbliższym był Koźmin Wielkopolski i to tam po „zaopatrzenie” zjeżdżało się najwięcej uczestników Jarocina. Oprócz zdobytego wtedy alkoholu obecne były też narkotyki. - Marihuana była bardzo popularna, ale najczęściej robiło się kompoty z suszu, z wygotowanych maków. Bardzo dużo było naćpanych ludzi - opowiada Marek. Tym co na pierwszy rzut oka charakteryzowało dawny Jarocin, była bez wątpienia ogromna liczba najróżniejszych subkultur, których przedstawiciele na te kilka dni spotykali się w jednym miejscu. Jak mówią starsi festiwalowicze, na początku wszyscy żyli ze sobą w zgodzie lub po prostu nie wchodzili sobie w drogę. Dopiero później, w latach 90. zaczęły się starcia między przedstawicielami poszczególnych grup. - Ja byłem metalem, więc nie byłem elementem marginalnym. Metali tam było sporo, muzyki metalowej też. Ale jednak punkowcy uzurpowali sobie prawo do tego, że Jarocin to jest punk rock i że to jest ich festiwal. I faktycznie punków było najwięcej, jeśli chodzi o subkultury. Bardzo sporadycznie było widać tam depeszy, pojawiali się skinheadzi, których były dwie grupy- „sharpy”, którzy byli nastawieni pokojowo i przyjaźnie, no i skinheadzi narodowcy, którzy niestety przyjeżdżali tylko po to, żeby z punkami wszczynać wszelkie burdy, jakie tylko były możliwe - opowiada Bartłomiej. Mówiąc o Jarocinie nie można nie odnotować edycji z 1994 roku. To właśnie wtedy doszło do ogromnych zamieszek z udziałem uczestników imprezy, które z terenu festiwalu przeniosły się na ulice miasta. Zdemolowany został amfiteatr i centrum miasta. - Byłem na tym festiwalu w ‘94. Te zamieszki miały miejsce na ul. Świętego Ducha, która prowadzi bezpośrednio w okolicę ul. Sportowej, gdzie znajduje się stadion Jaroty i tam odbywał się festiwal. To była regularna bójka, ale nie między uczestnikami festiwalu, tylko uczestników przeciwko policji. Tam była jakaś prowokacja ze strony służb mundurowych, które ochraniały festiwal. Tak, ja to pamiętam. Nastąpiła reakcja ze strony tłumu. Niestety, na dzień dobry poszła kostka brukowa, poszły chodniki. To była regularna bitwa, to trzeba przyznać - relacjonuje tamte wydarzenia Bartłomiej „Baca” Nowak. - Ja w tym czasie razem z kolegą eskortowałem koleżankę w szóstym bądź siódmym miesiącu ciąży i zależało nam na tym, aby jak najsprawniej i najbezpieczniej ominąć te zamieszki. Szliśmy parkiem za amfiteatrem, więc to wszystko działo się w odległości 150 metrów od nas. Rok 1994 okazał się ostatnim festiwalem w Jarocinie w tamtych czasach. Jednak powodem zamknięcia imprezy nie były obawy przed kolejnymi zamieszkami czy demolowaniem. - To nie było tak, że Jarocin przestał istnieć po ‘94, dlatego, że przestraszono się, że znowu będą burdy. Tak naprawdę, głównym powodem było to, że nikt go nie chciał dalej robić, bo przestał się on opłacać ekonomicznie. W tym samym czasie pojawił się też Przystanek Woodstock (pierwsza edycja w 1995 - przyp. red.). - mówi Edgar Hein, redaktor programowy Radia Afera, nauczyciel historii, a także - od dwóch lat - prowadzący jarocińskiego festiwalu. „Kilkanaście lat temu też było inaczej. Ale to nie znaczy, że źle” Przez blisko 11 lat podejmowano kilka prób reaktywacji festiwalu, jednak żadna z nich nie przynosiła oczekiwanych efektów. Były i takie, które nawet nie doszły do skutku, bo odwoływano je kilka tygodni przed. Dopiero rok 2005 przyniósł nową odsłonę starego festiwalu. Jak mówią jej uczestnicy, był na nią pomysł. Pod nazwą Jarocin PRL Festiwal uruchomiono „wehikuł czasu” dbając o liczne elementy scenograficzne przypominające tamten czas. - To była świetna reaktywacja, ponieważ wrócono do zespołów, które w Jarocinie już występowały. Nie wymienię wszystkich, ale na pewno była Kobranocka, było TSA, Dżem, Dezerter. W tym momencie, dla tych ludzi wychowanych na Jarocinie, to był powrót do korzeni i przypomnienie. Udało się odtworzyć tę atmosferę dawnego Jarocina - przyznaje Baca, który powrócił na festiwal w 2005 roku. Ta edycja ponownie rozsławiła dawny festiwal i sprawiła, że znów, co roku do Jarocina zaczęły przyjeżdżać kolejne pokolenia. - Mój pierwszy Jarocin był w 2007 roku. Byłem świeżo po maturze, byłem punkiem z małej miejscowości, chodzącym do ogólniaka w Wągrowcu. Na Jarocin jechali moi znajomi - para i koleżanka, która strasznie mnie na ten festiwal namawiała, bo nie chciała jechać tam sama z parą. Długo zastanawiałem się, czy chcę tam jechać - przyznaje Edgar Hein. - Miałem duże oczekiwania co do tego festiwalu. Obawiałem się, bo wszyscy mówili, że to wielka legenda, a ja się bałem, że pojadę i znajdę tam bandę pijanych punków, leżących w rowie. Ta legenda na mnie z jednej strony działała jak magnes, a z drugiej bardzo odpychała, bo miałem obawy, że taki reaktywowany festiwal będzie klapą. Finalnie Edgar zdecydował się na Jarocin, do czego najbardziej przekonała go... mama. - Dała mi stówę od chrzestnej, która zostawiła ją dla mnie za wyniki matur, i powiedziała „jedź, przecież widzę, że chcesz”. Szczerze? Spędziłem tam fantastyczne trzy dni. Zobaczyłem po raz pierwszy Dezertera - mój ukochany zespół, którego, jako chłopak z wioski, nie miałem okazji zobaczyć na żywo - opowiada Edgar. - To też pokazuje, że nawet te 15 lat temu, na Jarocinie też było inaczej. Ale to nie znaczy, że źle. Był nie tylko inny od tego „starego”, ale też miał dla młodych nieco inne znaczenie niż ten obecny. „Starocin” - sentymenty w rytmie rocka Nie da się jednak zauważyć, że obecnie spora część uczestników mieści się w przedziale wiekowym 40-60. To ci, którzy na Jarocin przyjeżdżali właśnie w latach 80. i 90. Tak było też podczas tegorocznej edycji. Wśród przedstawicieli tego pokolenia znalazło się trzech mężczyzn, którzy, w ramach żartu, przedstawili się nam fałszywymi imionami: Zdzisław, Mietek i Bartek. Nie ukrywają oni swojego lekkiego rozczarowania ostatnimi edycjami festiwalu. - Jak byłem nastolatkiem i tu przyjeżdżałem, to było to coś zupełnie innego. Takiego czegoś się wtedy nigdzie indziej nie widziało. Teraz to jest to tak naprawdę taki rodzinny piknik - mówi Mietek. Po ubiorze dwójki z nich z daleka można określić, że są fanami rockowej muzyki. Jeden ma na sobie skórzaną kurtkę, drugi koszulkę z nazwą punkowego zespołu. Obaj na nogach mają też glany. Stylizacją zdecydowanie odbiega od nich Bartek. Dżinsy, adidasy i szara rozpinana bluza z kapturem zdają się dość „normalne”, jak na taki festiwal, choć pytanie, co w takim miejscu uchodzi za normalne. - Jesteśmy trochę na wymarciu, bo jeszcze przyjeżdżamy w glanach, tak jak dawniej, ale widzimy tu ludzi w sandałach czy japonkach - zwraca uwagę Zdzisław. Zaraz dodaje Bartek: - Żeby nie było, teraz nam to odpowiada, bo mamy już swoje lata. Jak śpiewa Dr Misio, jesteśmy „za starzy, by tańczyć pogo”. Ale fakt, to nie jest już ten klimat starego „Jarocina”. Mężczyźni przyznają jednak, że takich powracających po latach obecnie jest bardzo dużo. - Dzisiaj, stojąc pod sceną, praktycznie widzi się same znajome twarze. Jeżdżąc od tylu lat rzeczywiście wiele osób się zna. Trzeba przyznać, że obecnie przyjeżdżamy tu głównie z sentymentu - przychodzi ten czas i człowiek stwierdza „kurczę, jednak pojedziemy”. Fakt, że gdy patrzymy na line up-y nie zawsze nam pasują wszystkie koncerty, ale jesteśmy. To już jest jak rodzina, do której się przyjeżdża, jak święta - nie ukrywa Zdzisław. - Na takich, jak my, mamy nawet określenie, mówimy, że przyjechał „Starocin”. Jarocin wciąż przyciąga młodych? W czasach, kiedy nas zalewa wysyp raperów, kolejnych gwiazd pop-u, nadal wśród młodzieży znajdują się fani muzyki rockowej. Choć jak sami przyznają, jest ich niewielu. Podobnie, jak festiwalowicze z lat 80., właśnie tutaj mogą pozwolić sobie na swobodę. Tu nie odbiegają od reszty, nie muszą być „modni”, „na czasie”. Dlatego na jarocińskim stadionie nadal można spotkać młode osoby w glanach, ciężkich skórzanych kurtkach, z pieszczochami na rękach, agrafkami, ćwiekami czy naszywkami na ubraniach. Z kolczykami w twarzy i irokezami na głowach. Dla wielu z nich, to również jeden z niewielu momentów wolności. - Zawsze tak wyglądam, słucham punkowej muzyki. KSU, Włochaty, Brudne Dzieci Sida, ADHD Syndrom, Podwórkowi Chuligani - wymienia Dominik. - Mam 19 lat, to jest mój pierwszy festiwal w życiu. I jest tu za***iście, nie mogłem lepiej wylądować - wykrzykuje z podekscytowaniem. Tym, co najbardziej spodobało mu się po dwóch dniach festiwalu jest otwartość innych osób. -Tu jest tolerancja. Ludzie są w cho**rę mili. Dzisiaj rzadko spotyka się punka na ulicy. W szkole przez mój wygląd bywam różnie traktowany. Jest nauczycielka, która na mój widok rzuca „zejdź mi z oczu”. Na ulicach też niektórzy krzywo się patrzą. A tutaj, takich, jak ja, jest wielu - zwierza się 19-latek. Jak tłumaczy Dominik, jego miłość do punk rocka jest odzwierciedleniem tego, co siedzi mu w duszy. - Jest wiele rzeczy, z którymi się nie zgadzam, na które się buntuje, ale niestety nie potrafię tego pokazać na zewnątrz. Cały ten bunt siedzi we mnie w środku, dlatego strój i cała kultura punkowa pomagają mi to choć trochę wyrazić - przyznaje. Podobnie mówią też inni festiwalowicze. Na polu namiotowym spotykamy grupę młodych osób, siedzących w kręgu na trawie. Długie włosy, bandany na głowach, nadgarstki zapełnione koralikami i rzemykami. To grupa, która poznała się podczas poprzedniej edycji festiwalu. Choć pochodzą z różnych miast, to właśnie „Jarocin” połączył ich ze sobą. Piotr i Wiktoria są z Gdańska, Kasia z Przemyśla, Asia z Sanoka, a Ola z Jarosławia. W tym roku do ekipy dołączył także Mikołaj, który przyjechał z Zakopanego. - Super jest przebywać wśród ludzi, którzy słuchają tej samej muzyki - mówi jedna z dziewczyn. - Nasze roczniki słuchają głównie rapu i techno, więc można powiedzieć, że trochę odbiegamy od nich. A tutaj, wszyscy żyją rockiem i tą ciężką muzą, dlatego czujemy się tu dobrze i bardzo swobodnie. Tym, co najbardziej pociąga ich w ciężkich brzmieniach jest nie tylko, jak mogłoby się wydawać, muzyka. Zwracają oni uwagę na teksty piosenek. - Rock i wszystkie jego pochodne, to muzyka, w której ważny jest przekaz. Dzisiaj tego brakuje w piosenkach. Wiele tekstów jest płytkich i o niczym ważnym nie opowiada - tłumaczy Kasia. - Liczą się słowa, ale też energia, jaka za nimi płynie. Dlatego ten festiwal pozwala wyrzucić z siebie wszystkie emocje. Można pójść w pogo, wykrzyczeć się… człowiek automatycznie czuje się wolny - wtrąca się Mikołaj. - Co ważne, te teksty napisane nawet kilkadziesiąt lat temu, nadal są aktualne i pasują do obecnych wydarzeń i tego, jak się czujemy - kończy Kasia. Jednak wiele tekstów z tamtych czasów opowiadała o buncie, walce, przeciwstawieniu się np. systemowi. Czy dzisiaj bunt wśród młodych nadal występuje? - To nie jest tak, że wtedy młodzież się buntowała, a dzisiaj nie. Ale wydaje mi się, że tamte pokolenia były dużo bardziej odważne, niż my. Dzisiaj bardziej rozmawiamy w małych gronach, jak tutaj, o tym co nas gryzie, boli, co nam nie pasuje, co jest dla nas nie tak. Ale brakuje takich ruchów, wyjść na ulicę. A jeśli już to się dzieje, to często wiele osób robi to tylko po to, żeby się pokazać, a poza tym szybko te inicjatywy umierają - mówi Wiktoria. - Na przykład, buntujemy się przeciwko danej partii, ale kończy się to tylko na krzyczeniu, żeby ich je*ać. Zdecydowanie brakuje nam tej odwagi. I to jest ten problem - ponownie dodaje Piotr. A, jak podkreśla Kasia, wartości i to, co jest dla młodych najważniejsze, nigdy się nie zmieniło. - Chłopcy z Placu Broni śpiewali: „wolność kocham i rozumiem” i my dzisiaj dokładnie tego samego byśmy chcieli - puentuje dziewczyna. Jarocin nadal potrzebny. Nam wszystkim Dziś festiwal charakteryzuje się przede wszystkim rodzinnym klimatem. Nie jest to impreza tylko dla młodych, ani wyłącznie dla starszych. Na kocach i matach albo w pierwszych rzędach pod sceną. Ekipą, w grupie, całe rodziny z dziećmi, pary. W sandałach i kapeluszach, czy w glanach, skórach i irokezach na głowie. Na jarocińskim festiwalu wszyscy bawią się razem. Wśród uczestników tegorocznej edycji wydarzenia duże zainteresowanie wzbudzała siostra zakonna, która wraz z grupą podopiecznych z Domu Chłopaków tańczyła pod sceną. Zakonnica nie ukrywa, że jest punkrockową duszą. - Przyjechaliśmy dobrze się bawić. Jestem tutaj z grupą z Domu Chłopaków - z grupą chłopców z niepełnosprawnością intelektualną. Chłopcy lubią ten rodzaj muzyki, a my chcemy ich w tym wspierać - mówi siostra Rozalia i przyznaje, że sama również jest fanką mocnych brzmień. - Punku się z serca nie wykorzeni. Wychowałam się na takiej muzyce, a jestem w zakonie, więc nie jest to jakaś „szatańska” muzyka, jak niektórzy mogą mówić - podkreśla siostra. Chłopcy będący z z siostrą na festiwalu, słuchali koncertów siedząc pod samą sceną. Co więcej, jak przyznaje siostra Rozalia, część z nich mogła także po raz pierwszy spróbować pogo. - Chłopcy lubią to, cieszą się bardzo. Gdy słyszą, że jest kolejna okazja, żeby być na jakimś koncercie to czekają z niecierpliwością, odliczają dni. Ale informacja o takich wydarzeniach zawsze wychodzi od nas, my wyszukujemy dla nich te koncerty - relacjonuje siostra. - Przed koncertami planują stylizacje, fryzury, dodatki. Żyją tym. A na koncertach widać jak bardzo są zachwyceni, jak chłoną tę energię. Rodzinna atmosfera i piknikowy klimat obecnego Jarocina budzi pewne kontrowersje wśród niektórych uczestników. Jednak zupełnie nie zaskakuje to Bacy i Edgara z Radia Afera. - Gdybym miał szukać różnic w tym, co odbywa się obecnie, a co było dawniej, to wtedy był to festiwal ludzi młodych i zbuntowanych. W tej chwili jest to festiwal dojrzałych słuchaczy, odbiorców muzyki rockowej i nie tylko, bo trzeba zaznaczyć, że rockowość Jarocina nie jest przeszłością, ale są elementy nowatorskie, zaskakujące. Organizatorzy wychodzą z ofertą dla najmłodszego grona słuchaczy. I to jest super, bo my, ci starsi odbiorcy, mamy wspominkowe elementy muzyczne, ale jest też coś dla tych szesnasto-, osiemnastolatków, którzy niekoniecznie siedzą w muzyce rockowej, ale po prostu słuchają muzyki i coś dla nich również jest w line up-ie przygotowane - podkreśla Baca. - Ta rodzinność i piknikowość Jarocina musiała nastąpić, bo pojawia się tam pokolenie, które dorastało na tym festiwalu, więc ono się rozmnożyło i mamy teraz tego taki efekt, że dawni festiwalowicze dziś przyjeżdżają z dziećmi. Mi to absolutnie nie przeszkadza. Ja to bardzo lubię. A wszystkim dawnym fanom Jarocina, którym brakuje hałasu, ścisku i zgiełku proponuję cztery-pięć pierwszych rzędów pod sceną. Pogujcie zdrowo przez cały 60-minutowy koncert rockowego artysty - życzę wam powodzenia - dodaje z przekąsem. Te różnice w pełni odpowiadają też Edgarowi, który zwraca uwagę, że dawny festiwal nigdy już nie wróci, bo zmieniły się czasy. - Można narzekać. I co? My możemy powiedzieć: Dziękujemy, „panie Władku”, że w ’88 roku jeździł pan na Jarocin i przeżywał piękne chwile, a w ’90 bił się ze skinami, walczył - najpierw z komuną, a później z kapitałem. Super, świetnie. To pana czas i pana wspomnienia. Ale niech pan nie ma pretensji do swoich dzieci czy wnuków, że oni dziś jadą tam w innym celu. Nie zmienia to faktu, że ten festiwal nadal jest potrzebny, o czym świadczy liczba kilkunastu tysięcy ludzi bawiących się pod sceną - odpowiada na negatywne głosy starszego pokolenia Edgar. - Grunt, żebyśmy nie zamykali się na Openery, Jarociny czy inne festiwale, ale żebyśmy potrafili dostrzec mniejsze przedsięwzięcia muzyczne, kulturalne, realizowane nieraz dla 120 osób. Bo to właśnie tam obecnie są te inicjatywy, które były znakiem rozpoznawczym wielkiego Jarocina lat 80. - czyli odkrywanie młodych talentów, młodych artystów. --------------------------- Zainteresował Cię ten artykuł? Szukasz więcej tego typu treści? Chcesz przeczytać więcej artykułów z najnowszego wydania Głosu Wielkopolskiego Plus? Wejdź na: Najnowsze materiały w serwisie Głos Wielkopolski Plus Znajdziesz w nim artykuły z Poznania i Wielkopolski, a także Polski i świata oraz teksty magazynowe. Przeczytasz również wywiady z ludźmi polityki, kultury i sportu, felietony oraz reportaże. Pozostało jeszcze 0% chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp. Zaloguj się Zaloguj się, by czytać artykuł w całości Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 2,46 zł dziennie. Odkryj praktyczne porady i wskazówki dotyczące planowania wakacji na campingu. Dowiedz się, jak zorganizować swój wyjazd, aby cieszyć się przyrodą i komfortem, unikać problemów i w pełni korzystać z uroków biwakowania. Sprawdź, jak być odpowiedzialnym turystą i dbać o środowisko naturalne podczas pobytu na polu namiotowym.

Mieszkając na co dzień pośród miejskiego gwaru, podczas urlopu pragniemy jak najbardziej zbliżyć się do natury. Wybieramy miejsca, w których czekają na nas malownicze krajobrazy, świeże powietrze i czyste zbiorniki wodne. Jedyną z takich lokalizacji jest Pojezierze Kaszubskie, gdzie corocznie wiele osób korzysta z uroków wypoczynku na polu namiotowym nad Jeziorem Przywidzkim. Okolica Jeziora Przywidzkiego zachęca do uprawiania aktywnej turystyki pod wieloma postaciami. Szlaki piesze oraz rowerowe wiodące przez pobliskie lasy zapewniają możliwość ciekawego spędzenia czasu dla całej rodziny. Ponadto liczne walory przyrodnicze i krajobrazowe terenu potwierdza objęcie go ochroną prawną, w postaci rezerwatu „Wyspa na jeziorze Przywidz”. Rezerwat powstał trosce o zachowanie starego naturalnego drzewostanu bukowo-dębowego oraz towarzyszących mu innych cennych gatunków flory. Jezioro Przywidzkie charakteryzuje się drugą klasą czystości wód, dzięki czemu kąpieliska nad jego brzegiem cieszą się dużym zainteresowaniem. Bazą turystyczną dla tego malowniczego terenu jest wieś Przywidz, na terenie której odnajdziemy liczne ośrodki wypoczynkowe oraz camping. źródło: wikipedia Co jeszcze spotkamy nad jeziorem Przywidzkim? Pole namiotowe nad jeziorem Przywidzkim to unikalne miejsce w całej okolicy, ponieważ zakwaterowanie na nim dostarcza największej dawki wypoczynku wprost na łonie natury. Położony tuż nad brzegiem zbiornika camping posiadam wiele miejsca przeznaczonego na rozbijanie namiotów. W każdym zakątku pola namiotowego można skorzystać z przyłącza elektrycznego. Ponadto wyznaczone są strefy, w których istnieje możliwość rozpalenia ogniska czy grilla. W razie niesprzyjającej aury można także skorzystać z zadaszonego miejsca, przeznaczonego na grillowanie. Wypoczynek na campingu nie wiąże się z brakiem dostępu do higieny, ponieważ łazienki z prysznicami i toaletami znajdują się w osobnym schludnym budynku. Camping posiada także infrastrukturę idealną dla miłośników aktywnego wypoczynku. Wśród jej elementów warto wymienić boisko wielofunkcyjne, przystosowane do gry w tenisa ziemnego, koszykówkę czy siatkówkę. Co więcej pole namiotowe zaopatrzone zostało we własne kąpielisko i miejsce do plażowania. Otoczona pomostem strefa do pływania posiada osobny wydzielony obszar, przeznaczony do bezpiecznej kąpieli dzieci. Na terenie ośrodka można także wypożyczyć sprzęt wodny, taki jak kajaki, rowery wodne czy łodzie wiosłowe. Korzystając z nich z pewnością nie będziemy się nudzić, ponieważ Jezioro Przywidzkie liczy sobie aż 4,6 km długości. Wypoczynek na Polu Namiotowym nad Jeziorem Przywidzkim to propozycja dla całej rodziny, gdyż zarówno starsi jak i młodsi znają tu zajęcie odpowiednie dla siebie. Dzieci pełne energii i chęci do zabawy z pewnością skorzystają z placu zabaw oraz trampoliny. Wczasy na polu namiotowym to wspaniała przygoda, podczas której mamy okazję zbliżyć się do natury i odpocząć od pędu codziennego życia. Jest to także propozycja atrakcyjna cenowo, zarówno dla dorosłych jak i dla dzieci. Najmłodsi goście liczący nie więcej niż 4 lata biwakują z rodzicami bezpłatnie, zaś dzieci do lat 10 otrzymują 50% zniżki. Rabatami objęta jest także młodzież szkolna oraz studenci, którzy za pobyt zapłacą 90% normalnej ceny.

Mały, dobrze wyposażony obiekt na gęsto zalesionych wzgórzach Istrii. 25 minut autem od Pazin i 45 minut od Piran na Słowenii. Odkryty basen, dostęp do krytego basenu, restauracja w odległości 1 km. Namiot parcela na trawiastym podłożu z opcjonalnym podłączeniem do prądu. 4 x. Od 88,02 zł za dobę. 1/. Więcej wierszy na temat: Przyroda « poprzedni następny » Poznałem cię na polu namiotowym, Rozbiłaś się tuż przy moim tropiku, Ujrzawszy cię w bikini wystrzałowym, Od razu chciałem robić „fiku-miku”. Widziałem kobiet setki i tysiące, Które właziły same mi do łóżka, Lecz na tym polu, gdzie prażyło słońce, Poczułem coś, co wywróżyła wróżka. Zaczęliśmy rozmowę o pogodzie, O wypoczynku na tej dzikiej plaży, O cudach, dziwach, tudzież o przyrodzie Wróżąc co nam się dzisiaj jeszcze zdarzy. Wieczorem już trzymałem cię za rękę, Ty drżałaś jakby trochę niespokojna, Ja wpatrywałem się w zwiewną sukienkę Myśląc, czy nocą będziesz dla mnie hojna. Wypiliśmy koniaku pół butelki, Koreczki sam zrobiłem na zagryzkę I gdy chwyciłem w dłonie twą muszelkę, Tyś rozogniona z hukiem padłaś z piskiem. Ratunku! Wtedy głośno zakrzyczałem. Pomocy! Ja tak nie chcę, ja się boję! Wszyscy się zbiegli, ja klęcząc zdychałem I tak od losu dostałem za swoje. To była dla mnie porażka i klęska, Bez tchu leżałaś. W czym ja zawiniłem? Takie pieszczoty, to jest sprawa męska, Przecież nie pierwszy, nie ostatni byłem… Ktoś zrobił tobie sztuczne oddychanie, Gdy się ocknęłaś - ja oblany potem, Nie byłem sobie wyobrazić w stanie, Że zdarzy się to pod moim namiotem rażenie piorunem Napisany: 2014-10-18 Dodano: 2014-10-18 08:08:32 Ten wiersz przeczytano 821 razy Oddanych głosów: 9 Aby zagłosować zaloguj się w serwisie « poprzedni następny » Dodaj swój wiersz Wiersze znanych Adam Mickiewicz Franciszek Karpiński Juliusz Słowacki Wisława Szymborska Leopold Staff Konstanty Ildefons Gałczyński Adam Asnyk Krzysztof Kamil Baczyński Halina Poświatowska Jan Lechoń Tadeusz Borowski Jan Brzechwa Czesław Miłosz Kazimierz Przerwa-Tetmajer więcej » Autorzy na topie kazap Ola Bella Jagódka anna AMOR1988 marcepani więcej » Kamper wstawiany na polu namiotowym musi pozostać bez ruchu od początku do końca pobytu. W wyjątkowych sytuacjach zastrzegamy sobie prawo do ograniczenia wjazdu kamperem. Cisza nocna obowiązuje od 23.00 do 7.00 doba pobytowa na polu namiotowym rozpoczyna się od godziny 15.00 a kończy się o godzinie 11.00 dnia następnego
Mimo że to nasi najbliżsi sąsiedzi, Niemcy nie są oczywistym celem wyjazdów wakacyjnych. Coraz częściej przekonujemy się jednak, że mają do zaoferowania wiele atrakcji. Słyną także ze świetnie przygotowanych tras rowerowych. Poszukując więc celu na niedługi wypad rowerowy z dziećmi, wybraliśmy wyspę Rugię na Morzu rowerowych szlaków jak pajęczyna oplata wyspę. Niemców jeździ tam mnóstwo, ale turyści zagraniczni, w tym Polacy, częściej wybierają bardziej popularny Bornholm. Nas Rugia zdecydowanie zauroczyła. Wystarczy przejechać ok. 3-kilometrowy most, by znaleźć się pośród sielskiego rolniczego krajobrazu. Niezwykle urozmaicona linia brzegowa, zatoczki, kredowe klify, rybackie wioski, nadmorskie kurorty - długo by wymieniać, co tworzy klimat wyspy, bo jest bardzo różnorodna! Ponieważ poszukując przed wyjazdem informacji o Rugii, najbardziej brakowało nam praktycznych wskazówek, postaramy się w naszej relacji podać także jak najwięcej takich pierwszy, 29 sierpnia 2016 roku, 50 km, Altefähr - Neuendorf k. PutbusDzień wcześniej docieramy późnym wieczorem z Polski na pole namiotowe Altefähr (zaledwie 2 godziny od granic Polski), częsty punkt startu wypraw rowerowych po Rugii ( Jesteśmy po na recepcji nikogo nie ma, więc sami musimy podnieść sobie szlaban i po wjeździe poszukać kwartału przeznaczonego na namioty (resztę zajmują przyczepy kempingowe). Dopiero rano przed wyjazdem regulujemy rachunek (24,50 euro za 4 osoby). Altefähr znajduje się już na wyspie, kilka kilometrów od słynnego mostu o długości 2831 m, oddanego do użytku w 2007 roku. W zasadzie są dwa obok siebie – ten wcześniejszy i krótszy pochodzi z 1936 roku. Ponad cieśniną Strelasund łączą Rugię z miejscowością Stralsund, której zabytkowa zabudowa widoczna jest z wyspy. Cel warty wizyty, gdy mamy więcej czasu. Dzieci na pewno zachwyci oceanarium. My woleliśmy skupić się na samej Rugii. Chcieliśmy objechać ją naokoło w maksymalnie 5 dni. Dzienne zakładane przez nas odcinki to ok. 50 kilometrów. Niby niedużo, ale dla 11-latki i 8-latka to poważne wyzwanie. Póki co zasypiamy przy dźwiękach piorunów i w ulewnym deszczu, mając nadzieję, że burza zwiastuje zmianę pogody jedynie na 29 sierpnia, to właściwy dzień rozpoczęcia naszego rowerowania. Dopakowujemy ostatnie sprzęty do sakw i ruszamy w drogę, samochód zostawiając na polu namiotowym Altefähr (O TYM JAK SPAKOWALIŚMY SIĘ NA WYPRAWĘ ROWEROWĄ CZYTAJ TUTAJ).Interesujący nas szlak rowerowy Eurovelo 10, którym można objechać wyspę naokoło, przebiega tuż obok kempingu. Już wcześniej podjęliśmy decyzję, że pokonany go odwrotnie niż wskazówki zegara. Taki kierunek wydaje nam się logiczniejszy ze względu na nagromadzenie wielu atrakcji turystycznych po wschodniej stronie wyspy (do nich woleliśmy dotrzeć w pierwszej kolejności, gdyby sił nie starczyło na resztę). Zanim zorientujemy się w systemie oznaczania szlaków i zakupimy mapę, pierwsze kilometry wcale nie są dla nas takie oczywiste. Teraz już wiemy, że jeśli chcemy być wierni trasie, bezwzględnie musimy trzymać się znaczków Rügen Rundweg, a przy skrzyżowaniach szlaków, gdzie ich nie znajdziemy (rzadkie mimo wszystko przypadki), musimy posiłkować się mapą Fahrradkarte Rügen&Hiddensee (naszą zakupiliśmy dopiero po 45 km w Putbus w informacji turystycznej, czynnej do Mapa zdecydowanie ułatwiała orientację w terenie. Ci, którzy map papierowych nie uznają, mogą załadować sobie trak GPS z oficjalnej strony szlaku każdym razie żeby rozpocząć naszą trasę, musieliśmy cofnąć się do punktu wyjścia, czyli mostu (kierunek Stralsund). Przejeżdżamy pod nim i tam dopiero mamy rowerowe rozwidlenie – w jedną stronę w kierunku stałego lądu, w drugą – na Altefähr Banhof. Po przejechaniu pod wiaduktem kolejowym wbijamy się wreszcie w szlak rowerowy z dala od dróg samochodowych, za to wzdłuż brzegu z widokiem na wodę. To dla nas mimo wszystko zaskoczenie – spodziewaliśmy się wyasfaltowanej ścieżki, podobnej jak na naszej wycieczce rowerowej wzdłuż Dunaju, a na Rugii mamy nierzadko do czynienia z dróżkami polnymi, często na jedno koło (przyczepki rowerowe mogą mieć kłopot, żeby przejechać). Ale chyba w tym właśnie tkwi urok szlaku rowerowego dookoła Rugii – jest bardzo różnorodny, często pofałdowany, na pewno nie nudny. Może stać się wyzwaniem dla najmłodszych użytkowników rowerów, przejechaniu którego towarzyszy ogromna satysfakcja. Wbrew pozorom dominującym widokiem wcale nie jest woda, tylko pola uprawne w ciepłych kolorach. Obserwując pracę maszyn rolniczych, jemy drugie śniadanie na ławce ustawionej specjalnie dla rowerzystów przy szlaku. Kilka kilometrów dalej jest też i przystań jachtowa - w Puddemin, z zacumowanymi luksusowymi jachtami w marinie. Przejeżdżając przez miasteczka nie możemy się nadziwić, że większość domów ma dachy kryte strzechą, nawet te nowe i całkiem współczesne. Odpoczynkiem od wysiłku dla nóg może być wspinaczka na przedziwny okaz drzewa – złożonego z kilku pni i niezwykle rozgałęzionego. Kilometry nie dłużą się nam wcale... Największą atrakcją na trasie podczas pierwszego dnia wycieczki jest miasteczko Putbus - „białe miasto”, nazywane tak ze względu na niezwykłą zabudowę neoklasycystyczną w kolorze białym. Pomysłodawcą takiego założenia architektonicznego był książę Wilhelm Malte I Putbus. Budynki pochodzą z początku XIX wieku. Do dzisiaj można podziwiać okrągły rozległy plac Circus, rynek z ratuszem i teatrem (jedynym na Rugii), oranżerię oraz kościół pałacowy. Sam pałac niestety się nie zachował – jako niszczejący obiekt został rozebrany w latach 60. Jego wspaniałości możemy się domyślać po ogromnym parku. Na tyłach kościoła spotkamy ciekawe okazy leśnych zwierząt, które można obserwować zza ogrodzenia. W Putbus znajdziemy kilka skromnych knajpek. Skorzystaliśmy z usług taniej pizzerii (14 euro za rodzinę) niedaleko punktu informacji turystycznej, gdzie zakupiliśmy wreszcie mapę. Ponieważ na liczniku mieliśmy już ponad 45 km, zdecydowaliśmy się zanocować w okolicy. Okazało się jednak że polecany przez panią z informacji kemping w miejscowości Lauterbach jest przeznaczony jedynie dla kamperów i właścicieli przyczep kempingowych. Mimo że pusty po sezonie, ze względu na nieustępliwość pani recepcjonistki pozostał dla nas niedostępny. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło – dopytując o możliwość noclegów w okolicznych domach (z symbolem Zimmer frei), trafiamy w Neuendorf na niedrogi pokój (45 euro za 4 osoby) i w pierwszy dzień naszej podróży wysypiamy się na wygodnych drugi, 30 sierpnia 2016 roku, 37 km, Neuendorf k. Putbus - ProraRozmieszczenie kempingów dość mocno determinuje nasze dzienne przebiegi. Trzeba zawczasu przemyśleć, gdzie będziemy spać. Jeśli nie chcemy nocować na dziko, nie możemy beztrosko pokonywać kilometrów i dopiero wieczorem zastanawiać się, które pole namiotowe wybrać. Na pewnych odcinkach nie ma ich wiele, a 10, 20, a czasami nawet 50 kilometrów, to spora różnica dla małolatów. Tym bardziej jeśli oprócz pokonywania kilometrów na rowerze, chce się także po drodze coś pozwiedzać. Kolejny dzień mamy mieć szczególnie wypełniony atrakcjami: Sellin, Binz i Prora oferują aż zanadto możliwości. Decydujemy się więc na przejazd części trasy kolejką, która jest ciekawostką samą w sobie. „Szalony Roland” kursuje na trasie Lauterbach – Putbus – Binz - Jagdschlos – Sellin – Göhren (po drodze jeszcze kilka innych pomniejszych stacji). Jest to wąskotorowa ciuchcia ciągnięta przez parowóz. Trochę przypomina naszą bieszczadzką kolejkę. Co dla rowerzystów najważniejsze – ma przystosowany do przewozu rowerów wagon na końcu składu (przewóz 1 roweru – 2 euro). Postanowiliśmy pokonać Szalonym Rolandem trasę od Putbus do Sellin (cena 18 euro za 4 osoby z rowerami). Z Lauterbach pierwszy kurs ruszał dopiero po a z Putbus już o Woleliśmy wyjechać wcześniej, dojeżdżamy więc te kilka kilometrów od miejsca noclegu rowerami na dworzec w Putbus. Jesteśmy już nieco po sezonie, więc możemy sobie wybrać dowolne miejsce w wagonach – razem z nami tylko kilka osób postanowiło tak wcześnie ruszyć w trasę. Najlepiej odnaleźć otwarty wagon, bo przebywając w nim, poczujemy klimat przejazdu parowozem. Słychać charakterystyczne pufanie, gwizdy i świsty. Tempo zawrotne – 25 kilometrów pokonujemy w godzinę. Wysiadamy w Sellin Ost, ostatniej stacji tej miejscowości, skąd najbliżej nam do głównej atrakcji, dla której tu się znaleźliśmy – do najsłynniejszego widoku w Rugii: na molo w Sellin z charakterystyczną restauracją na palach. Właśnie takim obrazkiem foldery turystyczne zachęcają do odwiedzin wyspy. Na dół prowadzi kilkadziesiąt schodków, a na końcu czeka kapsuła, w której odważni mogą zanurzyć się w głębiny morza, by obserwować życie morskie. Dookoła rozstawiono pomalowane na biało kosze wiklinowe, w których można rozkoszować się urokami plażowania. W sąsiedniej miejscowości, Binz, kosze są żółte. Tam molo, mimo że ładne, jest mniej imponujące, więc turyści zachwycają się bardziej zabudową kurortową głównego deptaka. Nas zauroczyła atmosfera miejsca wypoczynku z ławeczkami, fontannami, placami zabaw i mostkami tam, gdzie szlak rowerowy w Binz spotykał się z jeziorem, na mapie oznaczonym jako Schmachter See. Odpoczynek był dzieciom potrzebny, bo trasa z Sellin do Binz wiodła wcale niełatwymi podjazdami przez leśne ścieżki. Tym bardziej deprymujące, że dzieciaki miały świadomość, że chwilę wcześniej pokonały tę trasę pociągiem – w odwrotnym kierunku. Posapywania Rolanda było zresztą słychać pośród drzew. Nie dały się niestety namówić na odbicie 1,5 km w jedną stronę do zamku myśliwskiego w Granitz, który stanowi jeden z najczęściej odwiedzanych na Rugii obiektów. Na wieży mieści się platforma widokowa, z której można podziwiać okoliczne krajobrazy. Trzeba przyznać, że kurorty Rugii mają bardzo przyjazną atmosferę. Nie czuje się tłoku i jarmarku różności jak na polskim wybrzeżu. To też jedyne miejsca, gdzie spotykamy kilkoro polskich turystów. Z Binz do Prory wiedzie bardzo przyjemna ścieżka rowerowa. Tam czekają na nas dwie niezwykłe atrakcje turystyczne. Jedna prowadzi nas poprzez korony drzew charakterystycznych dla wyspy lasów bukowych. Dość trudno tam trafić – trzeba odbić ze ścieżki rowerowej w lewo, kierując się za znakami „Naturerbe Zentrum Rügen” (wstęp: 21 euro bilet rodzinny, Zostaniemy doprowadzeni przez las do nowoczesnego ośrodka przyrodniczego, otwartego dla zwiedzających w 2013 roku, skąd rusza powietrzna trasa systemem kładek. Niezapomniane wrażenie, szczególnie jeśli spróbuje się przejść tory przeszkód przygotowane dla tych, którym samo przebywanie tak wysoko nad ziemią nie wystarcza. Ostatecznie spiralną platformą widokową w kształcie gniazda orła osiągamy najwyższy punkt – ponad lasami widać morze i drzewa u naszych stóp. Ale i tak najważniejszy w Prorze jest kompleks – widmo. Według nas najbardziej niezwykłe miejsce na całej wyspie. Nazistowski ośrodek wypoczynkowy, budowany w latach 30., który nigdy nie został ukończony. Aż do teraz. Schronisko młodzieżowe, muzea, luksusowe apartamenty - takie pomysły mają Niemcy na zagospodarowanie budynków sprzed kilkudziesięciu lat. Większość z nich jednak stoi pusta i ciągnie się na długości 4,5 km tuż przy plaży. Przy jednym z nich usytuowano kemping, dość jednak drogi i – mamy wrażenie – z dziwną energią roztaczającą się wkoło. Naprawdę czujemy się nieswojo i ostatecznie lądujemy na Camping Meier ( koszt: 30 euro / 4 osoby). To był kilometrowo najkrótszy dzień w czasie naszej wycieczki, ale zdecydowanie obfitujący w najwięcej wrażeń. Dzień trzeci, 31 sierpnia 2016 roku, 52 km, Prora – Drewoldke k. AltenkirchenWyjątkowo szybko nam kilometry umykają tego dnia, a to za sprawą po części planowanych, a po części nie, skrótów. O ile przez Prorę i tuż za Prorą prowadzi bardzo przyjemna ścieżka rowerowa wśród lasów, to w okolicach Neu Mukran musimy się zderzyć z odgłosami i widokami przemysłowego miasta. Mimo to ten, a szczególnie dalszy odcinek nie jest najgorszy – wiedzie co prawda wzdłuż drogi, ale po asfaltowej ścieżce. W okolicach Sassnitz mamy nie do końca planowane zboczenie ze ścieżki, dzięki czemu udaje się zobaczyć starą część miasta i nowoczesny port, z którego odpływają statki do Szwecji (wydaje się, że właściwa ścieżka rowerowa omija centrum, ale nie jesteśmy do końca pewni). Na właściwy szlak trafiamy z powrotem koło kościoła. Spieszno nam już do Jasmundzkiego Parku Narodowego z widokami na kredowe klify. Najpierw musimy się jednak zderzyć z brutalną rzeczywistością brukowanej leśnej ścieżki rowerowej wznoszącej się mocno pod górę. Z sakwami jechanie taką trasą jest mordęgą. Na obrzeżach Sassnitz podejmujemy więc bolesną, ale w pełni świadomą tym razem decyzję – omijamy najgorszy odcinek trasy i kierujemy się na Königsstuhl, najsłynniejszą skałę kredową parku o wysokości 118 m zwykłym asfaltem. Zamiast 13 km robimy 6. Co nie znaczy, że mamy dużo łatwiej. Przemierzamy bowiem najbardziej górzystą część wyspy. To właśnie w tej okolicy, po prawej stronie od drogi, wznosi się najwyższy punkt Rugii, góra Piekberg o wysokości 161 m Że niby niewiele i co to jest? Spróbujcie założyć sobie na rower dwie sakwy przednie, dwie tylne, dopiąć 4-osobowy namiot i wtedy porozmawiamy :) Najsłynniejsze pasmo kredowego wybrzeża można zwiedzać na dwa sposoby: poprzez wejście do Zentrum Königsstuhl po wykupieniu biletu (17 euro bilet rodzinny, albo udając się ścieżką spacerową wzdłuż wybrzeża (można już od Sassnitz). W pierwszej opcji mamy możliwość podziwiania widoków morza z platformy widokowej, ale samej najsłynniejszej skały, czyli „królewskiego tronu”, z tej perspektywy nie zobaczymy. Natomiast ze ścieżki, przy której usytuowane są inne punkty widokowe – owszem. Na chwilę porzucamy nasze rowery (wstęp z rowerami na klify wzbroniony!) i udajemy się na krótki ok. 1,5-kilometrowy spacer do punktu Victoriasicht. Widoki przepiękne, ale jeszcze większe wrażenie robi na nas las bukowy porastający klify. Z Jasmundu wreszcie zaliczamy zjazdy w dół, prosto do Ranzow, gdzie na terenach przyzamkowych mieści się pole golfowe. Przyjemna jazda dostępnymi dla ruchu samochodowego drogami, w opcji bez samochodów – tak spokojnie jest do czasu aż nie wjeżdżamy na główną drogę i zachłyśnięci pędem podczas zjazdów, przegapiamy odbicie z niej na ścieżkę rowerową – prawdopodobnie w Nimperow. Szkoda, bo wyjechaliśmy od razu w Glowe, jednej z większych miejscowości na trasie, omijając niestety zamek Spycker, który wydawał się sporą atrakcją. Cóż, musieliśmy się zadowolić pizzą. Popołudnia tradycyjnie wykorzystywaliśmy na większy posiłek. Podobnie jak o kempingach, tak samo o obiedzie musieliśmy myśleć zawczasu, bo miejscowości z restauracjami, a nawet z większymi sklepami, nie było na wyspie wcale tak wiele. Drugie śniadania lubiliśmy jeść przy supermarketach ze stolikami kawiarnianymi na zewnątrz i udało nam się to jedynie w Sellin, Sassnitz i Gingst. Obiady zjedliśmy w Putbus, Glowe i Wiek. Wąskim pasem wybrzeża (sama przyjemność jazdy asfaltową ścieżką rowerową w lesie) wzdłuż wypoczynkowych miejscowości docieramy na nocleg na kempingu Drewoldke ( 21 euro za 4 osoby). Tym razem do wyboru mamy aż kilka kempingów położonych niedaleko siebie. Drewoldke wydaje się najprzyjemniejszy, położony jest tuż przy czwarty, 1 września 2016 roku, 51 km, Drewoldke – SchaprodeLedwo co ruszamy, a tu taka atrakcja! Jak gdyby nigdy nic przy szlaku stoją w kręgu kamienie – to groby z epoki brązu. Zapewne z czasów, gdy wyspa była pod władaniem słowiańskich Ranów. Dopiero książę duński w XII wieku ją sobie podporządkował, wprowadzając chrześcijaństwo. Nasz cel na dzisiaj to Kap Arkona, czyli najdalej na północ wysunięty punkt wyspy. Dla Niemców Kap Arkona to jak Nordkapp dla Norwegii. Gdy widzimy przy trasie osobliwą reklamę w kształcie roweru, wskazującą kierunek, gdzie można zobaczyć najpiękniejsze widoki na kredowe klify przylądka, dajemy się skusić. Tak mieszkańcy miejscowości Vitt zachęcają, by zajrzeć do ich wioski. Znajdziemy tam kamienistą plażę, port rybacki, domy kryte strzechą oraz bary, w których menu jest świeża ryba. Chyba najbardziej klimatyczna wioska wyspy! I to z jakimi tradycjami! Już w X w. istniał tu port, a przez wiele lat mieszkańcy trudnili się rybołóstwem. Łodzie z sieciami można zobaczyć wyciągnięte na brzeg, zapewne po porannym połowie. Zdecydowanie warto zboczyć ze szlaku rowerowego, by tutaj dotrzeć. Jeśli byśmy tego nie zrobili, z wioski Vitt zobaczylibyśmy jedynie kościół, biały oktagonalny budynek kryty strzechą z XIX wieku, usytuowany przy szlaku. Choć trzeba przyznać również warty odwiedzin. Przy kościele szlak rowerowy dookoła Rugii chce nas poprowadzić na Arkonę przez miejscowość Putgarten, ale zdecydowanie bardziej warto obrać ścieżkę wzdłuż wybrzeża. Już z daleka widzimy wieże latarni, z których jedna - kwadratowa - pochodzi z XIX w., a nowsza - z 1905 roku (w jednej z nich urządzono pałac ślubów!). Niedaleko jest jeszcze trzecia – to wojskowa wieża nawigacyjna. Teren przylądka był w czasach pogańskich trudnym do zdobycia grodem, w nowszych - został przejęty przez wojsko i na jego terenie wybudowano system bunkrów (z lat 30. XX w. oraz czasów NRD). Obecnie mieszczą się w nich galerie sztuki. To jeden z piękniejszych dni na szlaku z widokami na morze. Za Arkoną mamy punkt widokowy, gdzie morze możemy podziwiać z góry lub zejść schodkami na plażę. Kawałek dalej złocisty piasek jest tak kuszący, że postanawiamy porzucić nasze rowery wraz z sakwami i udać się na piknik na plaży z jedynie niezbędną porcją jedzenia. Zabawa w piasku to dla dzieci raj! Niestety dłuższy postój spowodował, że musimy skorygować plany i odpuścić objazd kawałka półwyspu Wittow (z Gramtitz od razu kierujemy się do Kuhle, porzucając część trasy wiodącej do Dranske). Obok budynku najstarszego pubu na wyspie wjeżdżamy w przepiękną ścieżkę wzdłuż zatoki. Ale co to? Nad wodą latają wielkie kolorowe motyle! To kitesurferzy uczący się pływać w szkółkach zlokalizowanych w okolicach miejscowości Wiek. Przez moment zastanawialiśmy się, czy nie zmienić formy aktywności. Zachodnie wybrzeże Rugii to raj dla kitesurferów. Szkółki dla rozpoczynających przygodę z kitem znajdują się nie tylko w Wiek, ale także w Schaprode i Suhrendorf. Kitesurferzy z Polski przyjeżdżają na Rugię specjalnie dla znakomitych miejscówek na uprawianie tego sportu. Najważniejszą budowlą w Wiek jest ceglany kościół, a najbardziej urokliwym miejscem zaciszna marina z dwoma basenami portowymi. Jak wszędzie na Rugii, cumują tam jachty w dużej ilości. Z widokiem na nie zjedliśmy obiad, a potem desery (46 euro). Tego dnia mamy ochotę na trochę szaleństwa kulinarnego. Postój przedłuża się i w tym czasie wspaniała słoneczna i ciepła pogoda zmienia się nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki: przychodzi wiatr, zimno i deszcz. Szybko więc pokonujemy kolejne kilometry do przeprawy promowej Wittower Fähre (7,30 euro za 4 osoby i rowery, Zaledwie 10 minut na wodzie i już pedałujemy po drugiej stronie. Na szlaku rowerowym dookoła Rugii jest jeszcze druga przeprawa (k. Moritzdorf) – wiosłowa! Obsługują ją ponoć ojciec z synem od wielu lat. Ponieważ wybraliśmy w drugim dniu jazdy „Rolanda Szalonego” zamiast przeprawy, nas ta atrakcja niestety ominęła. Bez zbędnych przystanków z towarzyszącą nam już do wieczora mżawką i ponurą aurą dojeżdżamy do pola namiotowego w Schaprode, (21 euro). Dzień piąty, 2 września 2016 roku, 52 km, Schaprode – AltefährOstatni dzień pedałowania na wyspie. Myślami już jesteśmy na polu namiotowym, więc motywacja do szybkiej jazdy mocno wzrasta wśród uczestników wycieczki. Tym właśnie chyba muszę wytłumaczyć brak wspomnień co do charakteru trasy i atrakcji po drodze. Zostały w głowie tylko pojedyncze obrazy, jak ten z wioski, w której napotykamy samoobsługowy sklep z płodami rolnymi i jajkami wystawionymi na czymś w rodzaju kredensu. Zapłatę wrzuca się do puszki. W innym miejscu przed domem urządzono pchli targ. Wazoniki, książki, puzderka i inne drobiazgi można nabyć za grosze. Szkoda, że miejsca w sakwach mamy niewiele... Najwięcej wrażeń tego dnia dostarcza jednak Rügen Park w Gingst (usytuowany przy trasie), czyli park miniatur i lunapark w jednym ( Mamy zasadę w naszych podróżach, że na ich końcu czeka na dzieci jakaś atrakcja. Dzięki temu wzrasta im motywacja do wysiłku i znoszenia niewygód podczas spania pod namiotem. Rügen Park doskonale wpisywał się w tę naszą ideę (9,40 euro za dorosłego i 2 – 7,40 za dziecko – cena zależna od wzrostu!). Po terenie parku obwozi nas najpierw kolejka, a potem jeszcze raz już na nogach przemierzamy ścieżki, by przyjrzeć się z bliska wszystkim miniaturom: koloseum, krzywa wieża w Pizie, Biały Dom, Tadź Mahal... Jest ich wszystkich 100, a do tego 17 atrakcji typowych dla parku rozrywki: tyrolka, wielka gumowa piłka do skakania, zjeżdżanie na wycieraczkach na ogromnej zjeżdżalni czy wyciągarka do łodzi, które potem z impetem wpadają do wody. Ze względu na ilość kilometrów oraz czas spędzony w Rügen Park świadomie odpuszczamy objeżdżanie półwyspu Ummanz i kierujemy się prosto na pole namiotowe. Jeszcze tylko ostatni odcinek wzdłuż morza i już wrzucamy sakwy do bagażnika samochodu, który zostawiliśmy na polu namiotowym. Do Polski ruszymy kolejnego dnia rano. Podsumowanie Przez 5 dni przejechaliśmy 240 km, codziennie ok. 50 km (jeden odcinek 25 km kolejką). Część trasy wiodącej dookoła Rugii pominęliśmy. Oficjalne strony podają całkowitą długość szlaku jako 275 km. Zazwyczaj dzieli się go na 5 etapów. Gdybyśmy jednak chcieli zwiedzić wszystkie atrakcje po drodze, musimy zarezerwować na wycieczkę zdecydowanie więcej czasu! Szlak wcale nie jest łatwy: na trasie jest sporo górek i nie zawsze biegnie wygodną asfaltową ścieżką. To, co naszym zdaniem jest największą zaletą, to różnorodność krajobrazów i atrakcji po drodze, na stosunkowo niedużym kilometrażu. Wygodne jest to, że robimy pętlę wokół wyspy, dzięki czemu wracamy do auta i nie musimy kombinować, jak przewieźć rowery w miejsce, gdzie zostawiliśmy samochód. Wyjazd miał miejsce w sierpniu 2016 roku. Uczestnicy: mama Kamila, tata Darek, dzieci: Dominika, lat 11 i Jędrek, lat 8. Nasze dzieci w odzież na wyjazd wyposażyła marka Regatta.

Burza magnetyczna, spotykana również pod nazwą burza geomagnetyczna, a także burza słoneczna to nic innego jak niespodziewana i znacząca zmiana pola magnetycznego Ziemi, czyli magnetosfery. W trakcie rozbłysków dochodzi do koronalnego wyrzutu masy ze Słońca i to jest właśnie główna przyczyna zaburzeń rejestrowanych w polu

Wakacje pod namiotem to niezwykła przygoda, która długo pozostaje w pamięci. Dla wielu osób jest to także ekonomiczny i ekologiczny sposób na wypoczynek. Niezbędnym narzędziem, które pozwala zrealizować przedsięwzięcie, jest oczywiście namiot. Na co zwracać uwagę wybierając konkretną propozycję? Dobry namiot powinien zapewnić komfort i wygodę podczas wakacyjnego wypoczynku, bez względu na to, czy jest to weekendowy biwak czy kilkunastodniowy urlop spędzany „pod chmurką”. I tutaj pojawia się pytanie: jaki model wybrać, aby zapewnić wszystkim użytkownikom wygodę i optymalną ilość przestrzeni, a przy tym nie dźwigać więcej niż trzeba? Priorytetem jest ilość użytkowników oraz… łączące ich relacje. Przykładowo, bliska sobie para doskonale poradzi sobie w lekkim, dwuosobowym namiocie, a ograniczona ilość przestrzeni nie będzie stanowić najmniejszego problemu. Jeśli jednak w takiej sytuacji znajdzie się dwóch miłośników wspinaczki górskiej, sytuacja może okazać zdecydowanie bardziej skomplikowana, a dwuosobowy namiot zbyt mały – zwłaszcza, gdy pogoda przez kilka dni z rzędu uniemożliwi realizację wspinaczkowych planów. W tej sytuacji lepszą alternatywą jest nieco większy namiot. Namiot jako namiastka domu Istotną kwestią podczas wybierania namiotu jest także bagaż wszystkich wypoczywających oraz niezbędne akcesoria turystyczne – turystyczna kuchenka, naczynia kuchenne, składane krzesła lub leżaki, puste plecaki itp. Należy ponadto pamiętać, że w przypadku załamania pogody do namiotu należy wciągnąć cały wakacyjny ekwipunek, warto więc zadbać o to, by namiot posiadał wygodny przedsionek oraz przestronną część główną, pełniącą funkcję turystycznej sypialni. Wiele osób kieruje się zasadą, że namiot o szerokości 1,5 metra bez problemu zmieści trzy półmetrowe karimaty. Owszem, można je ścisnąć niczym przysłowiowe śledzie w słoiku, trudno jednak mówić tutaj o komfortowym wypoczynku. Poza tym nie można zapominać, że wymiar podłogi w namiocie i przestrzeń użytkowa to dwie zupełnie odrębne kwestie. Główną przeszkodą okazują się tutaj spadziste ściany namiotu – umieszczenie karimaty lub materacu bezpośrednio pod nimi to gwarancja sporej ilości skroplin na ciele każdego ranka. Chcąc uniknąć tego typu atrakcji, wystarczy pozostawić wolną przestrzeń w bezpośrednim sąsiedztwie ściany, sytuując materac lub karimatę nieco dalej. Brzegi namiotu można wykorzystać na przechowywanie osobistych gadżetów. Planując zakup namiotu warto więc wybrać nieco większy model, tym bardziej, że metr namiotu nie kosztuje tyle, co metr mieszkania – różnica w cenie często jest niewielka, a komfort użytkowania ogromny. Idealną propozycją będzie więc namiot trzy- lub czteroosobowy. Waga namiotu a komfort użytkowania Dostępne na rynku modele różnią się nie tylko wielkością, ale również ciężarem. Jakie kryteria wyboru należy zastosować w tym przypadku? Osoby planujące wypoczynek w ściśle określonym miejscu, najczęściej na polu namiotowym, śmiało mogą wybierać nieco cięższe rozwiązania – wymiar i waga pakunku nie mają tutaj praktycznie żadnego znaczenia. Co więcej, cięższe namioty są bardziej odporne na anomalia pogodowe typu burza czy silny wiatr, nie trzeba więc martwić się o to, że podczas silniejszego podmuchu będzie trzeba ganiać za namiotem. Modele ultralekkie i techniczne przydadzą się natomiast turystom pieszym, którzy każdego dnia pokonują kilometry, rozbijając namiot w różnych miejscach. Osobną grupę stanowią propozycje rodzinne, czyli rozwiązania adresowane dla czterech osób lub więcej. Duże wymiary i spora waga to główne cechy tego typu namiotów. Ich zaletą jest jednak optymalna ilość przestrzeni i funkcjonalność – w namiocie bez problemu zmieści się odpowiednia ilość materacy, a nawet łóżeczko turystyczne. Problemu nie stanowi także większa ilość akcesoriów turystycznych. Śmiało można więc stwierdzić, że jest to idealna propozycja dla osób, które nade wszystko preferują rodzinne wakacje pod namiotem lub wakacyjne wypady z grupą przyjaciół. Nawigacja wpisu
Tragedia na polu namiotowym! Pijany mężczyzna wsiadł za kółko auta i wjechał samochodem w 24-letniego mieszkańca Skawiny, który spał w namiocie!
Podziel się na:W dobie telewizji i Internetu, gdzie jesteśmy masowo zasypywani informacjami oraz przez pęd życia codziennego, człowiek potrzebuje odpoczynku, zatrzymania się na chwilę i cieszenia się życiem. Jednym z najlepszych sposobów na wyciszenie i przebywanie z naturą są wakacje spędzone na campingu wśród lasów i pól. Gdy już zdecydujecie się na spędzenie wolnego na łonie natury, przychodzi myśl co zabrać ze sobą i jak się przygotować na taki wyjazd, aby nie okazał się kompletną porażką. Aby ułatwić Wam proces planowania przygotowaliśmy listę punktów, które warto ustalić przed wyjazdem. (Czy macie swoje sprawdzone rady na wakacje campingowe?)Wakacje na campingu 1. Zdecydujcie, gdzie planujecie biwakowaćNa samym początku zdecydujcie, gdzie chcecie jechać na wakacje. Miejsc do wyboru jest dużo. Zarówno w górach, nad morzem, na mazurach, za granicą, jak i kilka kilometrów od miasta będzie świetnym pomysłem na spędzenie trochę wolnego czasu z dziką przyrodą. Jeśli już wiemy, jaki kierunek obieramy, najlepiej zarezerwować sobie miejsce campingowe na polu namiotowym, aby nie wprowadzać nerwowej atmosfery spowodowanej brakiem miejsca do biwakowania. W sezonie letnim dużo turystów korzysta z takiego rodzaju odpoczynku. Więcej ciekawych informacji dotyczących najlepszych miejsc na camping w Europie znajdziecie w naszym artykule - Camping wiosną. 2. Zdecydujcie, z kim chcecie biwakowaćW zależności od tego czy planujecie wyjazd z rodziną i przyjaciółmi lub samotny wyjazd jak najdalej od miasta, będziecie musieli inaczej zaplanować pobyt. Jak przygotować się na biwakowe wakacje? Jeśli wybieracie wycieczkę ze znajomymi, musicie pomyśleć o atrakcjach odpowiednich dla każdego z osób biorących udział w campingu. Możecie wcześniej zaplanować, co będziecie robić każdego dnia. Nawet jeśli chcecie spędzić czas sam na sam z naturą, warto przygotować listę rzeczy, które chcecie zrobić. Wycieczkę można zacząć od zwiedzania pobliskich atrakcji turystycznych i większych miast, czy wycieczki rowerowej, a skończyć na ognisku i śpiewaniu piosenek do białego rana. Możliwości na spędzenie wakacji campingowych jest Pole namiotoweKażde pole namiotowe jest inne i niepowtarzalne. Niektóre z nich mają wiele udogodnień, podczas gdy inne mogą mieć bardziej surowe warunki noclegowe. Kilka pytań, które warto zadać z wyprzedzeniem: Czy będzie dostęp do wody pitnej? Czy będą dostępne łazienki z prysznicami? Miejsce, gdzie będzie można umyć naczynia? Czy na miejscu jest możliwość kupienia drewna opałowego? Czy obowiązują ograniczenia przeciwpożarowe? W większości przypadków informacje te można znaleźć na stronie internetowej pola campingowego. Jeśli nie, zadzwońcie do biura campingu i porozmawiajcie jednym z gospodarzy o tym, czego można się Przemyślane pakowanieWyjazdy na camping wymagają zabrania ze sobą dużej ilości sprzętu i akcesoriów. Najlepiej przygotować się na to, że musimy być samowystarczalni w tych dniach. Będzie potrzebny sprzęt do gotowania, odpoczynku, schronienia się i różnych innych czynności. Trzeba jednak spakować się tak, aby ograniczyć ryzyko wzięcia rzeczy zupełnie zbędnych na polu namiotowym. Należy pamiętać, że im lepiej przemyślane i zorganizowane pakowanie, tym mniej niepotrzebnego stresu na wakacjach Prognoza pogodyPrzed wyjazdem konieczne jest sprawdzenie prognozy pogody i spakowanie się odpowiednio do warunków atmosferycznych, jakie prawdopodobnie będą panować na wyjeździe. Pamiętajcie, że pogoda jest zmienna i lepiej przygotować się na to, że pogoda będzie mniej sprzyjająca, niż zapowiadają ObozowiskoJeżeli zdecydowaliście o miejscu, gdzie pojedziecie na wakacje, zostaje pytanie co zabrać na campingową przygodę. W przypadku, gdy wybieracie nocleg w namiocie, musicie kupić lub pożyczyć odpowiedni namiot. Najlepiej, żeby był większy, niż wydaje wam się potrzebny, ponieważ oprócz Was będą tam również wasze rzeczy, które będziecie chcieli schować. Jeśli nigdy nie składaliście namiotu, warto poćwiczyć rozkładanie i składanie go. Może to być przydatne, zwłaszcza gdy pożyczacie namiot – zweryfikujecie od razu, czy posiada on wszystkie części i nie jest uszkodzony. Po przyjeździe na miejsce najlepiej rozbić obóz od razu. Wybierzcie miejsce, które jest w miarę płaskie i nie znajduje się pod drzewem (w czasie burzy może to być bardzo niebezpieczne). Przed rozłożeniem namiotu należy zebrać z tego miejsca większe kamienie i szyszki, zwłaszcza gdy nie zabraliście ze sobą karimaty lub materaca dmuchanego. Dla większego komfortu, izolacji termicznej i ograniczenia bólu kręgosłupa lepiej wziąć ze sobą karimatę, matę samopoziomującą lub materac dmuchany. Musicie zdecydować, która opcja będzie dla Was najlepsza. Kolejnym obowiązkowym akcesorium, bez którego nie obejdą się wakacje campingowe, jest śpiwór. Musi on być odpowiednio dostosowany do pogody. Lepiej kupić cieplejszy śpiwór, gdyż noce potrafią być chłodne nawet latem. Dla większej wygody podczas snu można przygotować poduszkę lub zrobić ją z grubszej elementem przygotowania obozowiska jest oświetlenie. Koniecznie zabierzcie ze sobą latarki i czołówki, aby po zmroku można było spokojnie poruszać się po ciemnym terenie. Sprawdźcie, czy w waszym namiocie można powiesić lampę do oświetlenia go. Przy pakowaniu wrzućcie do torby kilka dodatkowych baterii lub akumulatorów wielokrotnego użycia, żeby nie zabrakło światła na biwaku. Podczas wakacji campingowych będziecie tęsknić za podstawowymi meblami. Posiadanie krzesła i stołu, miejsca, na którym będzie można odstawić herbatę i przygotować posiłki zdecydowanie ułatwi życie na łonie natury. To świetny sposób, aby sprawić, że osoby biwakujące poczują się trochę bardziej, jak w domu. Opcjonalnie warto zabrać ze sobą plandekę lub matę przeciwdeszczową, gdy prognoza pogody przewiduje opady deszczu. Warto zabrać żagiel lub parasol przeciwsłoneczny, gdy w słoneczne dni pobliżu nie będzie żadnego zacienionego miejsca. Podczas pakowania warto pamiętać, że na biwaku przyda się podstawowy zestaw narzędziowy. Młotek do wbicia gwoździ namiarowych, zestaw naprawczy do namiotu czy materaca, piła lub siekiera do przygotowana drzewna opałowego - takie przedmioty na pewno ułatwią życie na biwaku i zapobiegną nieprzyjemnym sytuacjom podczas campingu. Zabierzcie ładowarki do telefonów, powerbanki, ładowarki akumulatorowe i różnego rodzaju przedłużacze i przewody, które będą potrzebne do życia na polu Jedzenie na campinguJedzenie na campingu pod gołym niebem smakuje zupełnie inaczej. Trzeba się dobrze postarać, żeby z podstawowych produktów, które zabraliśmy ze sobą powstały dania, które co prawda odbiegają wyglądem od tych podawanych w restauracji, ale smakują o niebo lepiej. Co warto przygotować na wakacje campingowe, aby dobrze i smacznie jeść podczas wyjazdu? Najważniejsze jest dobre zaplanowanie dań, które będziecie przygotowywać podczas zaplanować minimum trzy dania i szybkie przekąski, gdy zgłodniejemy. Najlepiej dobrze przemyśleć listę zakupów, aby zabrać ze sobą tylko te produkty, które na pewno wykorzystamy. Najgorsze jest marnowanie jedzenia podczas campingu. Starajcie się nie pakować zbyt wielu łatwo psujących się produktów spożywczych, takich jak ser, kurczak i mleko. Zasadniczo, należy unikać produktów mlecznych i mięsa, ponieważ mogą wywołać chorobę, jeśli zjemy je nieświeże. Trzeba pamiętać o zabraniu dużej ilości wody. Kolejną kwestią jest, czym będziemy przygotować i spożywać posiłki. Kuchenka turystyczna (i zapasowe butle gazowe) jest świetną opcją do gotowania podczas campingu, bo zajmuje mało miejsca i jest bardzo mobilna. Garnki, patelnia pozwolą nam na przygotowanie każdego ciepłego obiadu. Oprócz zastawy stołowej takiej jak talerze, kubki i sztućce na pewno przyda się ostry nóż, deska do krojenia i przybory kuchenne. Sprzątanie i zmywanie podczas campingu jest dość kłopotliwe. Dobrze mieć ze sobą płyn do mycia naczyń i worki na śmieci (na campingu najlepiej sprawdzą się ten biodegradowalne).8. W co się ubierać na campingu?Na campingu musimy czuć się swobodnie i komfortowo. Szykując się do wyjazdu na łono natury, pamiętajcie, żeby przygotować się na każdą pogodę. Trzeba zapakować do torby rzeczy, które będziecie mogli warstwowo na siebie nałożyć. Ubieranie się na tzw. cebulkę jest bardzo dobre na biwaku, gdyż jak zrobi się ciepło, można zdjąć kilka warstw. Pamiętajcie, że nawet latem noce w Polsce są chłodne, więc warto zabrać ze sobą ciepłe ubrania, tj. kurtkę, czapkę, szalik. Wygodne sportowe ubrania idealnie się sprawdza na campingu z racji, że wiele godzin spędza się na świeżym powietrzu podczas aktywności fizycznej. Jak już macie zapakowane wygodną odzież, to jeszcze znajdźcie miejsce w torbie na wygodne buty. Czy to będą adidasy, czy buty trekkingowe, to wszystko zależy, czy wybieracie się na bardziej intensywne wypady w góry, czy odpoczynek nad jeziorem z książką w ręku i sami musicie zdecydować jakie obuwie jest odpowiednie. Szkoda, żeby ubranie ograniczało Was podczas spędzania wolnego Kosmetyki i lekiJeśli zastanawiacie się co wziąć ze sobą na wakacje na polu namiotowym, to przede wszystkim ważne jest, aby pamiętać o zabraniu leków pierwszej potrzeby, czyli takich jak tabletki na chorobę lokomocyjną, przeciwbólowe, na dolegliwości trawienne, tabletki na alergię, wapno. Nie zapomnijcie także o lekach, które zażywacie na co dzień. Wszystkie rodzaje plastrów (opatrunkowe i bez opatrunku) oraz środki do odkażenia ran mogą się okazać bardzo potrzebne w razie nieprzewidzianych wypadków. Przez długie przebywanie na świeżym powietrzu w bezchmurny dzień bardzo łatwo dostać oparzenia słonecznego. Dobrze zabrać ze sobą krem z wysokim filtrem SPF, aby uniknąć nieprzyjemnego pieczenia skóry po powrocie z urlopu. Warto zabrać również krem na oparzenia, jeśli już u Was wystąpią. Kolejną ważną rzeczą do zabrania na wakacyjny wypad w plener jest środek odstraszający komary. Te owady mogą popsuć nawet najbardziej spokojny dzień i są prawdziwą zmorą turystów, którzy na co dzień nie przebywają dużo wśród fauny i flory. Na liście rzeczy do spakowania nie może zabraknąć kosmetyków i rzeczy higienicznych. Zabierzcie ze sobą kosmetyki, których używacie na co dzień, aby uniknąć niepotrzebnych i nieprzewidzianych alergii. Papier toaletowy, szybkoschnące ręczniki, szczoteczka i pasta do zębów są rzeczami pierwszej potrzeby na polu campingowym i nie możecie o nich zapomnieć w trakcie pakowania. Jeśli już wszystkie rzeczy są spakowane na wyjazd, to pozostaje tylko cieszyć się myślą o obcowaniu z naturą i odpoczynku od codziennego stresu w czasie wakacji!
Ile kosztuje doba na polu namiotowym nad morzem? Opłaty na polu kempingowym za dobę: osoba dorosła 20 zł, samochód osobowy 10 zł, przyczepa kempingowa od 20 zł, rozbicie namiotu od 20 zł, prąd 10 zł. Jaka jest cena kamperów? Kamper znajdujący się w idealnym stanie technicznym może kosztować powyżej 200 000 zł.
Opłaty na polu namiotowym za dobę: osoba dorosła 15,00 PLN, rozbicie namiotu 12,00 PLN, przyczepa kempingowa 17,00 PLN, karawaning 20,00 PLN, samochód 15,00 PLN, pies 15,00 PLN. Opłata ryczałtowa za podłączenie do wewnętrznej linii elektrycznej 12,00 zł za dobę.
Campingpark w Zakątku Turiusa. Bielawa Dolna 51B. 150 miejsc noclegowych, 50 usług noclegowych. Pole namiotowe i kemping znajdują się w polskiej części parku Tajemnicza Kraina Turisede (Geheime Welt von Turisede), który rozciąga się po obu stronach Nysy Łużyckiej w miejscowościach Zentendorf i Bielawa Dolna. xaXF.
  • k2xt3ubc9o.pages.dev/97
  • k2xt3ubc9o.pages.dev/33
  • k2xt3ubc9o.pages.dev/56
  • k2xt3ubc9o.pages.dev/99
  • k2xt3ubc9o.pages.dev/98
  • k2xt3ubc9o.pages.dev/29
  • k2xt3ubc9o.pages.dev/56
  • k2xt3ubc9o.pages.dev/26
  • burza na polu namiotowym